Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

sobota, 28 lipca 2012

Szanghaj dzień 4 - Suzhou

Tym razem udało nam się zmusić naszych hostów do wcześniejszego pójścia spać i prawie zgodnie z planem wstajemy na tyle wcześnie, żeby jechać do Suzhou (czyt. Sudżu). Ruszamy więc pełni optymizmu w kierunku dworca, niestety z nieznanych przyczyn taksówką nie szło tego dokonać. Kierowca odmawia po Chińsku, stąd zmuszeni jesteśmy poświęcić czas na jazdę metrem z dwiema przesiadkami. Ale czego się nie robi, żeby zobaczyć chińską Wenecję... W pociągu po raz pierwszy stołujemy się zupką na wynos i wychodzi to całkiem nieźle, dzięki czemu mamy przetarty szlak przed 17-godzinną podróżą do Shenzhen. U celu czeka nas pierwsze niemiłe zaskoczenie : dworzec jest w trakcie rozbudowy i trafienie do miasta stanowi nie lada problem. Dodatkowo atmosferę podgrzewa temperatura około 40 stopni w cieniu i stada naganiaczy, którzy doprowadzają nas do szału. Kiedy słyszymy po raz 50 "hello Mister, hotel?", "hello taxi taxi! "," massage? " zaczynamy bluzgać do nich po polsku, wtedy zwykle szybciej się odczepiają. Ci ignorowani biegają za nami znacznie dłużej, a najwytrwalsi potrafią krzyczeć 10 razy helloł helloł i przejechać z nami całe schody ruchome, które ze względu na brak oznakowania przy remoncie pokonujemy chyba z 10 razy. W końcu udaje się i po godzinnym krążeniu docieramy do bram miasta. Umieram od upału, ale wreszcie możemy oglądać miasto o nieco bardziej ludzkiej skali, że sporą ilością zieleni i całkiem ładnymi miejscami spacerowymi.


Podążamy wzdłuż kanału do Humble Administrator's Garden i całkiem nam się podoba. Jest upalnie i kameralnie, całkiem sielankowo wręcz. Odpoczywamy od tłumów Szanghaju i staramy się docenić uroki miejscowości (czyt. 2 miliony ludności), ale nie ma tu nic specjalnie urzekającego.





Przy samym kanale znajduje się nasz cel, czyli będący na liście UNESCO Humble Administrator's Garden. Przy kasach nic nie przypomina o zniżkach, ale Ruda na szczęście zachowuje trzeźwość umysłu w tym upale i dzięki jej interwencji płacimy 50% ceny. Ja staram się odgonić widok mamusi wypróżniającej swoje dziecko na narożniku sklepu i od razu po kupnie biletów biegniemy do wejścia.



Zaraz po wejściu okazuje się, że to kolejny ogród, który z nieznanych nam przyczyn ma rangę tak wielkiej atrakcji. Owszem, wewnątrz jest ładniej niż w zwykłym parku, ale żeby fatygować się tu specjalnie z Szanghaju to dla nas trochę niezrozumiałe.



Przechadzamy się po ogrodzie kontemplując drzewka Bonsai w akompaniamencie setek Chińczyków, którzy mieli taki sam pomysł. Może gdyby było nieco kameralniej ogród stanowiłby większą atrakcję, niestety co chwilę słyszymy tylko krzyki, że komuś wchodzimy w zdjęcie. Zawiedzeni opuszczamy ten kompleks i kierujemy się w stronę historycznego centrum wraz z główną ulicą handlową.

Ciekawostka : Chińczycy potrafią przewieźć na rowerkach / motorkach naprawdę różne rzeczy. Tutaj cały wieszak na ryby.



Po drodze cieszymy się z bardziej ludzkiej skali zabudowy i względnego spokoju, a już kompletnie zaskakuje nas świątynia w centrum wraz z otaczającym ja deptakiem. To drugie po Nanjing Road miejsce w Chinach, gdzie samochody nie atakują nas z każdej strony i nie ryzykujemy wpadnięcia pod koła motoru na każdym kroku.




Rozochoceni wstępujemy na główną aleję miasta, gdzie ręce opadają tak nisko, że aż z wrażenia nie robię ani jednego zdjęcia. Dlatego posłużę się tu jakimś znalezionym w czeluściach Internetu :




No cóż, Jarząbkizm (http://www.studioa-r.com/strony/realizacje.htmlstrony/realizacje.html) prezentuje się przy tym całkiem przyzwoicie. Niestety, Chińczycy dopiero niedawno zaczęli dbać o swoje dziedzictwo, a zrównanych z ziemią kwartałów nic już nie przywróci. Dziwi nas tylko zachwyt Leo nad tym miejscem, ale widocznie jego poglądy są na etapie zachłyśnięcia centrami handlowymi, McDonaldem i Starbucksem. Jestem w stanie go zrozumieć, bo Polska też całkiem niedawno przechodziła taki okres a pewnie wciąż są u nas rejony, gdzie rodzinny wypad na Big Maca stanowi atrakcję. Zdewastowani upałem i marnością okolicy decydujemy się na powrót.




Kiedy docieramy do kolejnego obiektu turystycznego, jakim jest wielka pagoda, szybko umykamy do malutkiego kwartału nietkniętego przez pęd za nowoczesnością. Pagoda wygląda ładniej z tego miejsca niż z parkingu tonącego w autokarach, a i samo osiedle odbieramy bardzo "domowo". Nie jest to kolejne bezduszne blokowisko, ale że pociąg mamy niedługo, nie spędzamy tam zbyt wiele czasu.




W skrócie wracamy potem na dworzec, z dworca pociągiem do Szanghaju (znów wygodne siedzonka, lubimy te chińskie ekspresy) i padnięci kładziemy się spać, żeby następnego dnia wyruszyc pociągiem do Shenzhen, a stamtąd pieszo do Hong Kongu.




Nie w skrócie (wątek kolejowy dla Huberta):
Nawet w takim prowincjonalnym miasteczku hala dworca jest 10x większa niż nasza, pociągi śmigają jak oszalałe :



Przyjeżdzają perfekcyjnie o czasie, a numerki na peronie pokazują dokładnie, gdzie zatrzymają się drzwi pociągu. PKP trochę do tego poziomu brakuje :)



1 komentarz:

  1. nie przesadzaj że brakuje - aktualnie nasz główny jest bardzo dobrze oznakowany i wszystko wiadomo ;)

    OdpowiedzUsuń