Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

niedziela, 29 lipca 2012

18-godzinna podróż pociągiem i trochę o chińskich obyczajach.

Chiny. Kraj kontrastów. Drogie telefony (lub ich podróbki) ma tu każdy, do taksówek zamiast metra ustawiają się kolejki, a najdroższe miejsca w pociągach znikają jako pierwsze. Jednocześnie dzieci załatwiają swoje potrzeby na środku chodnika, w kolejce z nudów plują pod siebie na cudze (czyt. moje) stopy potężnymi ilościami śliny, podczas gdy dorosli bez skrupułów nie przestrzegaja podstawowych zasad savoir-vivre, wypluwając to co im nie smakuje wprost na stół w restauracji. Co bardziej cywilizowani wstydzą się za swoich rodaków przekonując nas, że powyższe to jakieś jednostkowe przypadki, jednak fakty są takie, że w ciągu 4 dni w SH widzieliśmy trzykrotnie dziecko robiące kupę na środku chodnika. Nie dziwią nas już też stoły oplute resztkami jedzenia, które wprawdzie nie wszędzie się zdarzają, ale nie są też rzadkością.

W czasie, gdy piszę tę notkę, siedzimy w pociągu do ShenZhen, skąd przejedziemy metrem do HongKongu. Pociąg ma jechać 18 godzin, a my nie załapaliśmy się na kuszetki, tylko na tzw. Hard Seat'y. Plus jest taki, że są tanie (236 RMB, czyli ok. 150zl). Minusów jest znacznie więcej: ciasno, niewyobrażalny tłok, brudno i jednak twardo. Początkowo myślałam, że nie jest tak źle, ale skoro po 20 minutach jazdy zdrętwiały mi 4 litery, to jednak nie zapowiada się najlepiej...

Nieco ponad 3 godziny później mamy już pewność, że  ulubionym zajęciem naszych żółtych towarzyszy podróży jest jedzenie. Nie ma minuty, żeby ktoś nie przechodził koło mnie w kierunku dystrybutora darmowego wrzątku, z zupką chińską w ręce. Zupki te są tu całkiem praktyczne, kupuje się je (w zależności od sklepu i rodzaju) za 2 do 7 RMB (1-4 zł) w jednorazowych miskach, więc nie funkcjonuje tu pojęcie "kanapki na drogę". Każdy Skośnooki siorbie i mlaska niemiłosiernie, plują tym razem na szczęście kulturalnie do woreczków. Inni jedzą bez przerwy zimne udka z kurczaka, przyrządzone i hermetycznie zapakowane, które też widzieliśmy w każdym sklepie, ale nie wyglądają dla nas zbyt apetycznie. Sami zaopatrzyliśmy się w zapas wody pitnej i owych zupek w proszku, które wydawały się najlepszym rozwiązaniem.

Niezmiennie stanowimy ogromną atrakcję dla tubylców, którzy bez przerwy nas obserwują.
Tymczasem Tomkowi dobrze idzie uczenie się od nich sztuki kompresji, bo zachodzę w głowę, jak przy jego wzroście można się POŁOŻYĆ na tak ciasnym siedzeniu i w dodatku zasnąć.

8 godzin jazdy za nami. Na podłodze w przejściu coraz większy śmietnik. Patrząc, jak to wygląda w niecałej połowie drogi, zaczynam się zastanawiać, czy wysiadać będziemy idąc po śmieciowym dywanie, czy też Chińczycy się opanują bądź jakiś kolejny ZCE (Zbędny Chiński Etat) trochę tu ogarnie. Jednak nie każdy pluje kulturalnie do woreczka, pan obok mnie je właśnie kurczaka wypluwając kości pod siebie na podłogę. Fuj.
Na innych chyba nie robi to wrażenia, bo naprzeciwko nas siedzi para, która od 4h wcina słonecznik prosto ze stolika (średnio czystego) i pluje łupkami między siebie, na własne siedzenie.
W pociągu panuje coraz większy hałas, co chwilę przejeżdżają też wielkie wózki sprzedawców z jedzeniem, którzy okrzykami powtarzanymi w kółko sygnalizują swoją obecność.
W międzyczasie pojawiło się też sporo właścicieli biletów "Seatless", którzy stoją w przejściu lub przysiadają na narożnikach cudzych foteli. Coraz większy panujący tu ścisk i hałas powoduje, że mój spokojny sen staje pod znakiem zapytania. Tomek się chyba uodpornił - prawie ciągle śpi :P

9 godzin jazdy. Pan od kurczaka i plucia pod siebie wyciągnął papierocha i kopci na cały wagon... Dodam, że okna się nie otwierają... Masakra.

Z ciekawostek: wspomniane wózki sprzedawców z jedzeniem, przejeżdżające co chwilę, zawierają różne artykuły. Można kupić gotowy ciepły posiłek, nasze zupki do zalania wrzątkiem, zakąski (ciapowate parówki, wspomniane kurczaki itp.), owoce, a nawet ogórki. Te ostatnie dziwią mnie najbardziej - cały czas zachodzę w głowę, czy ktoś to kupuje i po co. Czy skośnoocy wcinają całe ogórki, ze skórką, jak owoce? Skoro kanapek się tu nie robi...

Po 10 godzinach jazdy okazuje się, że faktycznie istnieje kolejny (nie)Zbędny Chiński Etat, bo nagle w przejściu ukazuje się ogrom odpadków zebranych pod siedzeniami, które wymiata stamtąd pan z wielką miotłą. Z mojego pola widzenia w końcu zniknęły więc resztki jedzenia, wypalone papierochy i inne śmieci grubasa z sąsiedztwa. Uff...

12 godzina podróży: do wagonu wchodzi facet z głośnikiem i opowiada dziwne rzeczy po chińsku, a wszyscy się śmieją. Początkowo myślałam, że przyszedł zakomunikować coś ważnego, ale skoro przez 10 minut wszyscy się pośmiali a potem sobie poszedł, to chyba mówił jakieś bzdury :P
Jest godzina 23, w pociągu wciąż głośno i jasno. Matmolu, najwidoczniej światło o 22 gaśnie tylko w wagonach sypialnych, bo u nas nic nie zgasło i się na to nie zapowiada. Nie wiem, czy uda nam się sprawdzić Sleepery, do Guilin ich nie ma już wolnych, a do Xi'an chyba postawimy na samolot, bo jedzie się aż dobę... Może z Xi'an do Pekinu się załapiemy, ale w tym kraju nic nie jest pewne.

Pół godziny przed końcem drogi stwierdzam, że HardSeat'y są do przeżycia, aczkolwiek nie ma kości, która by mnie nie bolała. Ponadto jestem niewyspana. 18 godzin zleciało jednakże całkiem szybko, bo trudno się nudzić w pełnym Chińczyków wagonie, w którym ciągle coś się dzieje. Mam też sposób na chińskie plotkarstwo: gdy pokazywali na mnie palcami zaczęłam robić to samo w ich stronę - zdziwili się i już ani razu nie obgadywali nas, w każdym razie nie w tak bezczelny sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz