Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

wtorek, 24 lipca 2012

Szanghaj - czas do miasta

Pragnę tylko nadmienić kolegom fotografom, że nie mamy dostępu do fotoszopki, nie mówiąc o takich cudach, jak SNS-HDR (który do tych zdjęć byłby wręcz stworzony), więc wszystko co zamieszczam to jpegi z puszki. Reszta i tak pewnie nie zauważy różnicy :)


No to wychodzimy od Agnieszki i zdani na siebie ruszamy w stronę centrum, tego historycznego oczywiście, czyli The Bund . Po drodze na autobus atakuje nas potężny hałas dochodzący z 14-pasmowej jezdni, skutery i motory jeżdzące chodnikami i dziesiątki ludzi pędzących w każdą stronę. Aż dziwne, że udało mi się ustrzelić w tym wszystkim budkę telefoniczną z darmowym Wi-Fi ;)



Docieramy do przystanku autobusu który ma nas zawieźć w kierunku celu. Całe szczęście Agnieszka mówi nam wczesniej, żeby wsiąść w 127 ;)

Przy okazji próba filmowa:

Bilety działają na 2 sposoby - albo karta MPK (coś jak nasz urban card, działa w technologii zbliżeniowej) albo... wrzuca się monety do puszki obok kierowcy. Który oczywiście ich nie przelicza. Co ciekawe Chińczycy wręcz gnają na przód autobusu, żeby skasować bilet. Czyżby kontrole były tak srogie? Siadam za kierowcą i obserwuję jego jazdę. Ogólnie polega ona w 90% na wciskaniu klaksonu i w 10% na machaniu kierownicą. Jakoś dojeżdżamy,

Jeśli myślicie, że przyjedziecie do Szanghaju i za miskę ryzu uszyją wam dżinsy, to srogo się mylicie :) Chinole bogacą się na potęgę, z czego Szanghaj posiada największą liczbę chińskich milionerów. Ulice ociekają luksusowymi autami, niektórzy mają po 5 iPhone'ów, a między salonem Lamborghini i Bugatti można kupić złote Rolexy :)


Mimo to trzeba pamiętać, że 90% ludności tego miasta, czyli jakieś 20 mln ludzi, wcale bogaczami nie jest. Widać to choćby po ilości rowerów na każdym skrzyżowaniu.


To takie typowe skrzyżowanie:

Pijemy głównie wodę mineralną (ok 2 Yuanów) i różnorakie chłodzone herbaty (3-6 Yuanów). Te drugie nie mają nic wspólnego z rodzimymi Ice Tea czy Nestea, bo przede wszystkim nie są słodkie. To zwykłe herbaty, tylko podane na zimno.


Docieramy w końcu na waterfront i obejrzeć możemy pozostałości po brytyjskim panowaniu. Co jak co, ale są całkiem imponujące i nie powstydziłybo by ich się żadne europejskie miasto:

Po drugiej stronie rzeki znajduje się najbardziej charakterystyczny punkt miasta, czyli Pudong. Nowa dzielnica wieżowców jeszcze bardziej się rozbudowuje, jak choćby widoczny szkielet nowpowstającego budynku, który ma mieć ponad 600m wysokości. Rozczarowuje jednak postmodernistyczny styl większości budynków, a szczególnie wieży telewizyjnej, która może robiłaby furorę w prowincjonalnym mieście w Arabii Saudyjskiej, ale nie w stolicy finansów całej Azji. Poza najwyższym SWFC (który u góry przypomina otwieracz do butelek) i Jin Mao Tower (postmodernistyczny, nieco przekombinowany, ale wciąż ciekawy) reszta drapaczy chmur wygląda raczej nieciekawie.

Na tym zakończyłbym dygresję architektoniczną, ale chyba właśnie dotarłem do największej słabości Szanghaju. Architektura w tym mieście to radosna eksplozja kapitalizmu ze szkłem refleksyjnym, trójkącikami, kółeczkami i kolorowymi odblaskami na czele. Cały Pudong chociaż imponuje rozmiarem, to z punktu widzenia estetycznego leży i kwiczy. Nawet nie stanowi punktu odniesienia w przerośniętym Szanghaju, bo tak naprawdę w zalewie 50-piętrowych budynków nie jest specjalnie widoczny z innych punków miasta. Miasta, które przypomina wielkie, nieskładne blokowisko kuriozalnych rozmiarów. Cała ta machina funkcjonuje, ale przyjemna w odbiorze na pewno nie jest. Swoje 3 grosze dokładją sami Chińczycy, którzy coraz bardziej zachodzą nam za skórę. Motory jeżdzące po chodniku, pod prąd, po schodach, 500 klaksonów słyszanych na minutę, GIGANTYCZNE tłumy ludzi i ich podłe jak na nasze standardy zachowanie (o tym jeszcze będzie mowa, ale największe chamy w Polsce miałyby się czego uczyć od przeciętnego skośnego) sprawiają, że przemykamy od miejsca do miejsca licząc, że nic nas nie rozjedzie, nie opluje, nie spróbuje wyłudzić pieniędzy i nie poniesie dalej w tłum. No ale to tylko dygresja.



Żółtki zaczepiają nas, żeby robić sobie z nami zdjęcia (jak tłumaczy później Shao, to normalka, po prostu wielu z nich nie widziało wcześniej cudzoziemców na oczy) albo próbują udawać, że się nami interesują, sprzedając przy tym różnorakie historie. W konsekwencji oczywiście próbują nas okraść/naciągnąć na kasę. Uważajcie więc na miłe studentki z Pekinu, które mowią wam, że macie piękną białą skórę i niebieskie oczy tylko po to, żeby za chwilę próbować naciągnąć was na pseudo festiwal herbaty za grubą kasę.


Robimy rundkę po starszej dzielnic Bundu, ale wiele ciekawego tam nie zobaczymy. Wracamy więc na wybrzeże i czekamy na nasze polskie towarzystwo. Tłum czerwonoarmistów gęstnieje z minuty na minutę.



Przy okazji mały backstage :) Tak powstało powyższe zdjęcie:

Docierają do nas posiłki w postaci Marcinka, Agnes, statywu, a nawet jakiejś puszki z małym wizjerem. Dzięki statywowi Pudong nocą wygląda znacznie lepiej, chociaż z braku shifta i czegokolwiek do korekcji na kompie zdjęcie wyszło jak wyszło. Maniacy zdjęć architektonicznych zagryzą zęby z niesmakiem, reszta może się zastanawiać, gdzie jest błąd ;)


Niestety, zrobienie jakiegokolwiek zdjęcia utrudnia Wielki Chiński Mur Ludzi.To co widać na filmie to ponoć normalka w dni robocze (czyli we wtorek w naszym przypadku), bo w weekendy jest znacznie gorzej...


Przypominam o 720p.


Bund to bardzo popularne miejsce na plenery ślubne, spotkaliśmy po drodze kilka par. Jak się dowiemy później, suknie ślubne nie są własnością pary młodej, ale fotografa, któy wypożycza je na czas trwania sesji.



Jedna para miała chyba 6 fotografów, którzy bardziej byli zajęci fotografowaniem nas niż nowożeńców. Widać aż tak ich kręcą nasze europejskie facjaty.



Zgłodniali udajemy się na placki (?) pieczone przy ulicy przez syczuańskiego imigranta. Są co najmniej dziwne (same w sobie bez smaku), a ich nadzienie (do wyboru zielsko lub mięso) jest albo niedosmażone albo przygotowane w co najmniej chiński sposób, bo smakuje dosyć... unikalnie.



Swoją drogą początek konsumpcji unieprzyjemnił nam kolejny chiński zwyczaj. Otóż mieliśmy już usiąść na murku przy małym placyku przed biurowcem, gdzie siedziało trochę skośnych wraz z bawiącymi się dziećmi. Jedna dziewczynka tak się dobrze bawiła na kucaka, że jak wstała, odsłoniła nam swoje świeżo postawione gó..no na środku chodnika. Nikt z lokalsów się tym specjalnie nie przejął (w tym ochrona budynku przebywająca na papierosku i obserwująca całe zajście), ale nasze wrażliwe żołądki kazały nam zmienić lokalizację.

Najedzeni udaliśmy się na Nanjing Road, najbardziej znany deptak i aleję zakupową Szanghaju. I co tu dużo mówić, rozczarowaliśmy się. Bez kolejnych architektonicznych dygresji, nie jest to szczyt piękności. Ale miejsce ma swoją historię jako najważniejszy punkt handlowy Szanghaju, jak choćby sklepy istniejące tam w jednym miejscu ponad 100 lat. To nie urzekło nas jednak na tyle, żeby stwierdzić, że na pewno nie warto się specjalnie fatygować do Szanghaju tylko po to, żeby zobaczyć owy deptak.

Więcej uwagi wzbudziliśmy chyba my sami robiący sobie zdjęcia, bo ilość Chińczyków robiących nam zdjęcia w trakcie naszego robienia zdjęć była dalece większa niż standardowo. Dodatkowo hekate zaliczyła kilka sesji jako atrakcja o skali "cudzoziemiec" wraz z podekscytowanymi Chinolami :)

Potem tylko metro i do domu. Dziękujemy bardzo Marcinkowi i Agnieszce za wielką pomoc, jaką okazali nam po przyjeździe do Szanghaju. Wiele opowiedzieli, wiele pokazali, najedli nas do syta :D. Bez nich nasz pierwszy dzień w tym kolosalnym mieście na pewno nie byłby tak udany. Tak więc dziękujemy raz jeszcze i pozdrawiamy serdecznie !

P.s. jeśli ktoś zapomniał co było we wstępie, to informuję, że mamy bałagan chronologiczny i w Szanghaju byliśmy tydzień temu, a hekate zdążyła przede mną zostawić notkę o podróży do Hong Kongu, w którym już jesteśmy. Nie ma tutaj ograniczeń cenzury, upload mamy na pozomie 10mbit, więc możemy wrzucać filmiki i zdjęcia bezproblemowo. Niemniej notkę tę pisałem do 5 rano naszego czasu, a budzik ustawiony na za godzinę, więc idę zbierać siły przed wycieczką na Hong Kong Central :) Mam nadzieję, że opisałem dzień wystarczająco szczegółowo. Z Szanghaju pojawią się jeszcze 2-3 notki z kolejnych dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz