Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

czwartek, 26 lipca 2012

Szanghaj dzień 2

Nasz drugi "pełny" dzień w Szanghaju zaczynamy od przespania budzika o jakieś 6 godzin. Nocne rozmowy z naszymi hostami nie sprzyjają wczesnemu wstawaniu, ale fajnie jest się czegoś dowiedzieć od rodowitych Chińczyków, na dodatek tak dobrze mówiących po angielsku. No i głupio nam mówić że chcemy iść już spać, kiedy jesteśmy tak wspaniale goszczeni, a oni mają wielkie parcie na słuchanie naszych opowieści. W każdym razie opuszczamy lokum uprzedzając Leo, że bez problemu trafimy do miasta, ponieważ nie uśmiecha się nam ponowne stanie przez półtorej godziny w drzwiach ;-) .

Pierwszy przystanek to sklep fotograficzny polecany przez Shao. Faktycznie, jest 6 pięter, ale posegregowanych na dziesiątki małych sklepików.


Za to nawet najmniejsze z nich posiadają asortyment, który ciężko w Polsce kupić nawet na zamówienie w najlepszych sklepach foto.


Sony, Pentax, średni format - praktycznie każdy sklep ma pełen asortyment. Sony 500/4? Nie ma problemu. Nikon 50/1.2 od ręki, D4 i D800 na pęczki. Chyba tylko 1200-1700 nie widziałem.

Mimo olbrzymiego wyboru, ceny nie są jakieś super konkurencyjne, więc wychodzimy z pustymi rękami. Czas udać się do głównej atrakcji dnia dzisiejszego, czyli Pudong. W drodze na stację metra znajdujemy tanią i dobrą knajpę z angielskimi napisami, więc chociaż wiemy co kupujemy. Zaskoczyło nas to nieco, bo wiele dużych restauracji nie ma angielskiego menu, a ta wciśnięta w kąt dziura posiada nie dość, że kartkę z ofertą dań, to jeszcze obsługujący ją młodzieniec mówi komunikatywnie w ingliszu. Zamawiamy makaron z wodorostami i kurczakiem, a porcja okazuje się być wystarczającą na dwie osoby. Jedzenie pałeczkami jest coraz łatwiejsze, w konsekwencji czego całość szybko znika z miski.


Dziękujemy i idziemy na stację metra. Okolice śródmieścia nie są jak na Szanghaj specjalnie wysokie, ale to wystarczy, żeby przerosnąć dowolne Europejskie miasta. Niestety pod względem estetyki bliżej miejscu do krajów trzeciego świata niż do czołówki, ale znając zdolności Chińczyków do równania z ziemią kilometrów kwadratowych zabudowań i ponownego ich zagospodarowywania, może już niedługo zaczną dbać o jakość a nie o ilość. Piszę o tym, ponieważ na zdjęciach miasto może robić olbrzymie wrażenie wielkiej metropolii, ale będąc tu wcale tego nie widzimy. Jednak nie tylko wysokość ma znaczenie, bo kiepska architektura, burdel w przyziemiu i srający na środku chodnika Chińczycy całkowicie niwelują pierwsze wrażenie "łał".


Wsiadamy do metra.
Aha - opanowaliśmy przechodzenie we dwójkę przez jedną bramkę, więc korzystamy tylko z jednej karty na metro. W sumie przez cały nasz pobyt w Szanghaju wydaliśmy po 20 RMB od łebka na transport, chociaż w sumie zużyliśmy około 90 RMB, bo kartę z 50 dostaliśmy od Sophie.

Kilka przystanków dalej i możemy zacząć zadzierać głowy w stronę kilkusetmetrowych konstrukcji.



Aleje są bardzo szerokie, pojawia się nawet trochę zieleni, ale wciąż ciężko oprzeć się wrażeniu pewnej sztuczności i braku klasy. Swoje kroki kierujemy w stronę Shanghai World Financial Center, w skrócie SWFC. Mamy dylemat, czy wejść na jego najwyżej położony taras widokowy na świecie (prawie na 500 metrach od poziomu jezdni), czy udać się na nieco niższy Jin Mao Tower, gdzie sugerował udać się Leo (czy jak się potem dowiedzieliśmy , tak naprawdę Liu, więc będę używał tych imion naprzemiennie ) , gdyż w jego mniemaniu rozpościera się stamtąd lepszy widok.





SWFC czy Jin Mao, oto jest dylemat.

Górę bierze jednak opcja "musi być najwyższy, no i jest tam szklana podłoga". W kasie ruda ładnie oszukuje, że ma poniżej 23 lat i płaci 2/3 ceny, ja niestety nie wyglądam chyba zbyt młodo bo pani nie daje się nabrać i muszę wydać 150 RMB na bilet. Trudno, naj to naj. Mijamy jakieś marne propagandowe wystawy i stajemy przy wejściu do windy. Widzimy fajny licznik na suficie, który pokazuje piętro na którym jest winda i widać, że będziemy jechać w iście kosmicznym tempie.



Wsiadamy z małym tłumem i obserwujemy ciekawy spektakl świetlny - ściany świecą w rytm mijanych pięter, na suficie widnieje wizualizacja tunelu, a wydawane dźwięki przyspieszają razem z windą. Numer piętra zmienia się coraz szybciej, a wraz z nim rośnie ciśnienie w uszach. Nie mam niestety swojego filmiku (a nawet mam, ale w pionie), więc posłużę się tu czyimś z YT:



Nie mija nawet minuta i jesteśmy na 94 piętrze. Stamtąd schody ruchome na 97 i jeszcze jedna winda na 101, czyli sławny Skywalk. Niestety ze względu na świetną pogodę i widoczność (słyszeliśmy od Shao, że nigdy nie widział tak przejrzystego nieba w Szanghaju) wraz z nami przebywają tam dziesiątki innych osób, przez co dopchanie się do szyby stanowi pewne wyzwanie.



Dodatkowo zastanawiamy się, gdzie ta sławna przeszklona podłoga. Po chwili zauważamy ślady, przy których napisane jest "stand here - look here" i czar nieco pryska. Pod odpowiednim kątem widać małe dziurki, przez które rozpościera się bardzo wąski widoczek na bardzo mały fragment Pudongu. Co gorsze, widoki te nie są jakieś super ciekawe, a miejsca w którym można by stanąć i widzieć szklaną podłogę bezpośrednio pod sobą brak.


Trudno, pchamy się do szyby. Widok na wschód zupełnie nie porywa, ale zachód słońca nad Bundem to jest już coś. Pudong z góry prezentuje się wyśmienicie, a dopełnia tego majaczący się w oddali Bund. Szkoda, że konstrukcja budynku nie pozwala na jakiekolwiek wychylenie się w lewo lub prawo.


Mimo to robimy parę zdjęć, choć z powodu setek rys, odcisków dłoni i wszędobylskich odblasków wcale nie jest to łatwe. Wracamy na 97 piętro.

Wąski korytarz jest dosyć pusty, ale ładnie przeszklony. Niestety, prawie cały widok w dół zasłania element konstrukcji budynku, w konsekwencji czego szybko opuszczamy kondygnację. Zazdrościmy tylko pracownikom, którzy mogą sobie swobodnie chodzić po krawędzi budynku i robić ujęcia w każdą stronę :)


Piętro 94 to piętro z pamiątkami i wygląda jak jakiś chiński targ z badziewiem. Całe szczęście nie kupiliśmy tańszego biletu tylko na to piętro... Robimy parę zdjęć i powoli uciekamy na dół.



Tym razem winda nie jedzie tak szybko (albo nam się wydaje), pewnie ze względu na przyspieszenie ziemskie ;) Chociaż chętnie oderwałbym się od podłogi.

Ciąg Dalszy Nastąpi w następnym poście, ale nie mam jak teraz dodać, bo ruda na mnie krzyczy, że musimy wychodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz