Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

piątek, 26 lipca 2013

Pożegnanie z Chiang Mai i parę słów o świątyniach

Ostatniego dnia w Chiang Mai postanowiliśmy pozwiedzać tutejsze świątynie. Jest ich mnóstwo i właściwie większość z nich nie różni się specjalnie między sobą. Udało nam się natomiast trafić na coś w rodzaju buddyjskiej mszy:



Dziesiątki młodych mnichów z przodu, a za nimi tłum tubylców przemieszanych z turystami. Ciekawe doświadczenie, choć trwało dosyć krótko, bo trafiliśmy chyba na sam koniec.

Przy każdej świątyni, jak i w wielu innych miejscach w całej Tajlandii natknąć się można na kapliczki Sala Phra Pum.


Tajowie wierzą, że jeśli zapewnią duchom ich własny kąt i będą o nie należycie dbać, uchroni ich to od nieszczęść.
Dary zwykle są otwarte, tak aby duchy nie miały problem ze skorzystaniem z nich. Ołtarzyki zazwyczaj przypominają domek, a darów rzeczywiście ubywa - jednak w dużej mierze przyczyniają się do tego tłumnie przybywające na ucztę owady. Dary są jednak codziennie sprzątane i wymieniane na nowe, tak aby zawsze przy ołtarzyku panował porządek, dostatek i ładny zapach.

Niektórzy cudzoziemcy biorą je za ołtarzyki Buddy, wymyślne karmniki dla ptaków lub za modele szczególnie czczonych świątyń. Najbliżsi prawdy są ci ostatni. Siedziby, które Tajowie wznoszą dla duchów, są bowiem ustawioną na niewysokim słupku miniaturką wihary – tego budynku w kompleksie świątynnym, w którym mnisi składają ślubowanie. W nim znajduje się też największy posąg Buddy i tam również najtłumniej gromadzą się wierni – by złożyć mu hołd. W przypadku kapliczek dla duchów chodzi jednak o hołd innego rodzaju, można nawet powiedzieć – o zabarwieniu pogańskim. Tak już bowiem jest, że buddyzm w swej tolerancji przygarnia niektóre praktyki animistyczne i żyje z nimi w harmonii i zgodzie.
Domek dla duchów jest jak kamień węgielny. Inauguruje każdą budowę, bez względu na jej rozmiar i przeznaczenie. Gdy tylko powstaną wykopy pod  fundament, mnich buddyjski błogosławi i poświęca teren. Wkrótce – w terminie wskazanym przez gwiazdy, co jest dla odmiany wpływem hinduistycznym – przystępuje się do instalacji domku dla duchów. Każdy hotel, fabryka, dom towarowy, apartamentowiec, willa czy zwykła chata muszą mieć własny azyl dla duchów, w przypadku rezygnacji z jego urządzenia można się bowiem spodziewać wszelkich możliwych nieszczęść. Złe lub dobre duchy danego miejsca, bądź dusze jego poprzednich właścicieli, potrzebują własnego kąta. Pozbawione go będą nawiedzały ludzi w ich nowej siedzibie. Najgroęniejsze są dusze dzieci oraz osób zmarłych gwałtowną śmiercią. Z niewytłumaczalnych powodów uważa się, że najzłośliwsze duchy są rodzaju żeńskiego.
Zakłócając spokój duchom, należy je ułagodzić, przeprosić za najście złożeniem stosownych ofiar. Nie są one wyszukane – na ogół owoce, ryż, kawałek kurczaka, wieprzowiny, koniecznie woda. Poza tym porcelanowe figurki zwierząt, słoni i koni do przejażdżek, bawołów i świń do gospodarstwa. I oczywiście kwiaty, dużo jak najmocniej pachnących kwiatów. Prócz zwykłych bukiecików są to pracowicie wiązane girlandy z samych płatków, niekiedy artystycznie komponowane festony, którymi drapuje się podnóże i spowija słupek platformy. Obowiązkowe są trociczki oraz świeczki, których płomyki oświetlają drogę odmawianych modlitw.
Domki różnią się między sobą nie tylko rozmiarami i materiałem budowlanym (beton, drewno), ale też wystrojem architektonicznym i ornamentyką. Często zajmują spore placyki, ogrodzone łańcuchem, murkiem lub ażurową balustradą, mają wokół ogródki, zdobioną bogato kolumienkę pod platformą, obwiązuje się je nadto szkarłatnymi i żółtymi szarfami. W szarej, obwieszonej paskudnymi lianami napowietrznych kabli, dyszącej wyziewami spalin dżungli wielkiego miasta, błyszczą niczym orchidee na trzęsawisku. Na wsi, pośród drewnianych, otoczonych bujną zielenią domostw, wyglądają znacznie skromniej i naturalniej. 
- źródło: National Geographic 

Ciekawym zwyczajem w buddyjskich świątyniach są też dary dla mnichów. Ponieważ nie godzi się wręczać im pieniędzy, gotowe zestawy różnych rozmiarów z przedmiotami codziennego użytku (papier toaletowy, pasta do zębów, papierosy, szaty itd...) można kupić niemal wszędzie: w świątyniach, supermarketach, na straganach, w kioskach czy specjalnych sklepikach.


Czasami można zaobserwować też swoisty "recykling" powyższych darów - zdarza się, że nie są one wcale rozpakowywane, tylko po wręczeniu zbiorczo wracają na swoje pierwotne miejsce w kąciku, w którym można je kupić.

Odchodząc trochę od wątku świątynnego, w Chiang Mai natknęliśmy się na parę ciekawych "wynalazków". Jednym z nich były lody w chlebku ;-)
Tutejszy chleb nie należy do najsmaczniejszych, jest raczej sztuczny i gumowy, w smaku zbliżony do jeszcze bardziej sztucznej wersji naszego chleba tostowego, ale tak oryginalnej formy sprzedaży lodów w "gałkach" jeszcze nie widzieliśmy. Sprzedawczyni ma coś na kształt gigantycznego termosu na kółkach, i ze środka "wyławia" gałkownicą lody. Nic dziwnego, że przechowuje je w takiej formie, bo w tych upałach chwilę po zakupie lody ekspresowo topnieją...



Na każdym kroku można się tu też natknąć na ciekawe formy ozdabiania samochodów, od miniaturek Sala Phra Pum wewnątrz, poprzez oprawki na tablice rejestracyjne "Hello Kitty", po tak szalone eksperymenty, jak poniższy:


Nie tylko samochody są tu tak bajecznie kolorowe, można też spotkać równie ciekawe... pająki (poniższy okaz pająka Argiope keyserlingi przytrafił się o dziwo w środku miasta, a nie w dżungli, w której dopiero spędziliśmy kilka dni).


Na koniec dnia udaliśmy się po raz kolejny na autobus nocny VIP, tym razem w stronę Bangkoku, by spędzić tam dzień i wieczorem wyruszyć na południe, w kierunku Krabi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz