Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

czwartek, 25 lipca 2013

Rozczarowania wokół Chiang Mai

Do centrum Chiang Mai dotarliśmy wieczorem, ku uciesze żeńskiej części ekipy w czasie słynnego Night Market. Niestety, poszukiwania miejsca do spania i inne drobne perypetie sprawiły, ze dotarliśmy na targ w czasie, gdy większość stoisk już się zwijała. Pochodziliśmy więc chwilę i wróciliśmy do hostelu, by zregenerować siły na kolejny dzień.



Następnego dnia w planie mieliśmy odwiedziny u długoszyich kobiet. Po dotarciu na miejsce i opłaceniu wstępu w wys. 500 BTH/os. czekało nas niemałe rozczarowanie, gdyż zapłaciliśmy za wstęp do straganów z pamiątkami, w których owe długoszyje kobiety sprzedawały. Ot, Long Neck Karen Village.



Oczywiście same kobiety są bardzo uprzejme, chętnie rozmawiają i pozwalają się fotografować :) Można dowiedzieć się od nich sporo ciekawych rzeczy na temat ich długoszyjej tradycji, jednak trzeba dużo pytać bo są zwykle bardzo nieśmiałe i same z siebie ani się nie odzywają, ani tym bardziej nie opowiadają. Chyba nie jest im w smak, że przerobiono ich wioskę na turystyczną atrakcję i kazano siedzieć na straganach.


Można sobie też zrobić zdjęcie z atrapą obręczy, a właściwie to można taką atrapę kupić na pamiątkę, ale ja zrobiłam sobie tylko zdjęcie ;) Atrapa to tylko przednia połówka całości i przyznam szczerze, że nawet takie coś nie jest w żaden sposób wygodne. Jak chodzi o wrażenia, można by było to porównać do kilogramowego kołnierza ortopedycznego...



Owszem, długie szyje naprawdę robią wrażenie, jednak cała otoczka w postaci straganów psuje efekt poszukiwaczom ciekawych i niezdeptanych butem turysty zakamarków. Na szczęście zaproponowałam, żeby przejść cichaczem między straganami na "zaplecze" - i tam udało nam się faktycznie zobaczyć namiastkę tego, jak żyje plemię, kilkoro dzieci kąpiących się w beczkach itd...




Obręcze na szyjach zawija się, raz na jakiś czas dodając kolejne okręgi. Na tyłach straganów, w domkach tubylców, znaleźliśmy taką właśnie "zdemontowaną" (lub jeszcze nie "zamontowaną") obręcz. Waży naprawdę dużo i chyba nie jest łatwo to zawinąć... Nie wiemy jednak, dlaczego ten egzemplarz znajdował się poza szyją właścicielki ;-) Z tego, co zdążyliśmy się dowiedzieć, zwykle się ich nie zdejmuje, a kolor metalu sugeruje, że mogła nie być jeszcze używana (używane ciemnieją).



W ogólnym rozrachunku - warto zobaczyć, ale spodziewaliśmy się większych fajerwerków: proporcja (niedostępnego zresztą dla zwiedzających) zaplecza do ilości straganów była zdecydowanie rozczarowująca, a owym "zapleczem" przypadkiem wydostaliśmy się z całej wioski, więc teoretycznie w ten sam sposób można by było bez trudu wejść nie przepłacając przy prowizorycznej (i, jak już nas życie nauczyło, niekoniecznie oficjalnej) bramce 500 BHT z niewątpliwą prowizją dla taksówkarza, któremu swoją drogą zapłaciliśmy za dojazd. Cała atrakcja w obecnej formie na pewno nie jest warta tak kosmicznej ceny...

Po długich szyjach wybraliśmy się do Tiger Kingdom pobawić się z tygrysami, ale i tu czekało nas kolejne rozczarowanie. Oglądając przez barierkę to, co dzieje się wewnątrz zrezygnowaliśmy z wydatku kolejnych 1000 BTH/os. na tygrysi "cyrk" w nadziei, ze unikniemy podobnego rozczarowania odwiedzając pod koniec wyjazdu świątynię tygrysów w Kanchanaburi. Śnięte tygrysy podjudzane do zabawy przez trenerów niezbyt interesowały się turystami, którzy siedzieli w ich klatkach. Zero wybiegu, tylko kraty i zabawki. Ogólnie nic specjalnie ciekawego i chyba żadna szczególna przyjemność - zarówno dla ludzi, jak i dla tygrysów.


Na koniec myśleliśmy, że naszą potrzebę zobaczenia czegoś naprawdę super zaspokoi farma motyli, ale i ona nie zrobiła na nas szczególnego wrażenia. Być może ze względu na porę roku na farmie latało raptem kilka niewielkich motyli na krzyż, a jedyny motyl, jaki usiadł na Tomka nodze zrobił to poza farmą ;-P
Ogólnie motylki ładne, ale na tyle mało, że nie robiło to większego wrażenia.


Zniechęceni nieco wróciliśmy więc do Chiang Mai, gdzie tym razem udało nam się w końcu zdążyć na nocny targ i obejrzeć go w miarę dokładnie. Ku naszemu kolejnemu rozczarowaniu i zaskoczeniu, na nocnym targu rozpieszczeni turystami tubylcy nie chcą się w ogóle (!) targować.
Mimo to chłopaki decydują się na zakup spodni w pierwszej cenie, a cała transakcja kończy się uśmiechami i napiwkiem dla sprzedawcy w postaci polskiego cukierka ;-)


Wracając jeszcze na chwilkę do tematu Long Neck'ów, na targu można również znaleźć ciekawe souveniry w postaci figurek z dyndającymi szyjami...


Ja cały czas natomiast zachodzę w głowę, gdzie podziały się te wszystkie prażone robale, które jedliśmy i widzieliśmy tu wielokrotnie 11 lat temu... NIE MA! W całej północnej Tajlandii natknęliśmy się może na jedno stoisko z niewielkim wyborem robaczków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz