Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

środa, 24 lipca 2013

Wakacje w raju

Padł nam laptop, więc będziemy dawać znać co u nas z małym opóźnieniem a zdjęć przybędzie tu raczej  jak wrócimy do kraju, ale żeby nie było że zjedli nas kanibale, postaram się w wolnej chwili trochę popisać z komórki ;-)

Do rzeczy...
Za co kocham Couchsurfing? Dzięki tej idei mogę trafić w miejsca, do których normalnie być może nigdy bym nie dotarła. O czym mowa... Po Kambodży i Sukhothai udaliśmy się nocnym autobusem ze znaczkiem VIP (za 400 BTH baaaardzo wygodne spanko (szerokie, wygodne fotele z podnóżkami i dużo miejsca na nogi, kocyki, posiłek i zaskakująco wesoła pobudka) do Chiang Mai, gdzie udało mi się znaleźć "kanapę"  dla nas wszystkich. Nie było to wprawdzie w samym Chiang Mai, za to w dżungli godzinę drogi od miasta. Mieszkaliśmy więc w mega urokliwym miejscu, w sąsiedztwie 11 słoni i birmańskich uchodźców.

Poranek w nocnym autobusie VIP



Już pierwszego wieczora chłopaki odbyli w dżungli 2 polowania na dzikie bestie...:
Siedzimy wieczorkiem w obozowej restauracji, oglądamy przelatujące co chwilę świetliki i olbrzymie włochate gąsienice, które raz na jakiś czas spadają na któreś z nas z drzewa, a w tym czasie Bartek oddala się po coś do swojego domku. Chatki były drewniane, kryte strzechą, nie brakowało w nich szczelin tu i ówdzie. Nagle przybiega do nas spanikowany Bartek i pokazuje na kamerze "patrzcie co mamy w pokoju!" a tam siedzi olbrzymi, egzotyczny pająk na moskitierze... Od wewnętrznej strony ;-P


No i cała męska część ekipy, po krótkich przygotowaniach oddaliła się na polowanie...
Ponieważ długo nie wracali, załatwiłyśmy im lokalne wsparcie. Jak się okazało, lokalsów taki widok nie przeraża i birmański rambo złapał bestię gołą ręką.
W drugim przypadku nasi rycerze walczyli z pająkiem łazienkowym bardzo dzielnie i profesjonalną bronią w postaci drucianego wieszaka na ubrania i ciśnieniowej myjki toaletowej :-P


Pierwszy dzień w dżungli upłynął pod znakiem leniwych wakacji, objadania się, zabaw ze słoniami i hasła "róbta co chceta".
Drugi dzień rozpoczęliśmy natomiast od wczesnej pobudki. Braciszek przyprowadził z dżungli słonia, którego potem kąpał w rzece, a ja z Justi kręciłam się przy słoniowym prysznicu, co poskutkowało moją spontaniczną jazdą przez rzekę w piżamie na oklep na mokrym słoniu ;-)
Wrażenia z samodzielnej przejażdżki na zwierzęciu o takiej masie, sile i rozmiarach są nie do opisania, na pewno było to cudowne przeżycie, ale też lekki stres, bo nikt mnie wcześniej nie poinstruował, jak należy się ze słoniem obchodzić.



Co ciekawe, zwierzęta te wydają się z pozoru tak nieporadne i ociężałe, ale wierzcie mi na słowo, potrafią bez najmniejszego trudu pokonywać takie wzniesienia i trudne ścieżki, o jakich człowiekowi się nawet nie śniło. I potrafią się rozpędzić do... 40km/h!

Reszta dnia upłynęła nam na kolejnych przejażdżkach, zdjęciach, lekcji rysunku z lokalnymi dziećmi i odrobinie lenistwa, a wieczorem pojechaliśmy do miasta, by nazajutrz zwiedzać Chiang Mai.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz