Miejsca:

Chiny (23) Kambodża (2) Katar (3) Tajlandia (6)

czwartek, 2 sierpnia 2012

HK - dzień czwarty

Nasz ostatni dzień w Hong Kongu zaczynamy od odwiedzenia żeńskiego klasztoru Chi Lin, który posiada miano najwspanialszej świątyni w HK i najlepszej spośród tych, które można w Chinach zobaczyć za darmo. Dziś nie mamy już tak pięknej pogody, jak dotychczas. Wciąż jest upalnie (tym razem nawet chyba zbyt upalnie), ale niebo - zamiast pięknego błękitu i pojedynczych chmurek - przysłania już gęsta mgła.


Klasztor i rozbrzmiewająca w nim spokojna melodia rzeczywiście robią wrażenie, nie mniejsze niż przylegający do niego ogród Nan Lian, który mimo niepłatnego wstępu jest znacznie piękniejszy niż dwa drogie, komercyjne ogrody, w których byliśmy w- i pod Szanghajem, razem wzięte...


W ogrodzie duże wrażenie robi na nas coś na kształt zraszaczy pochowanych w roślinach, z których unosi się delikatna mgiełka. Może to i nic nadzwyczajnego, ale takie mgiełki zainstalowane w odpowiednich miejscach stwarzają niepowtarzalny klimat panujący w tym ogrodzie i sprawiający, że można by chcieć w nim siedzieć długimi godzinami (oczywiście gdyby nie panujący 40-stopniowy upał)...


Po opuszczeniu ogrodu udajemy się do dzielnicy Mong Kok, gdzie znajdujemy dziesiątki sklepów fotograficznych (i nie tylko), kina, restauracje i ogromny tłum, który wyparł stąd auta, światła na przejściach dla pieszych bez przerwy świecą się na zielono wydając specyficzny sygnał. Tętniąca życiem handlowa dzielnica, po której spacer to dla nas swoista przyjemność.


Z Mong Kok znów udajemy się na Central, skąd bezskutecznie szwędamy się szukając drogi na Victoria Peak i wjeżdżając Mid-Levels Elevator wysoko do mieszkalnych dzielnic wyspy, skąd później długo wracamy na piechotę. Po drodze zatrzymujemy się na małe co nieco w przydrożnej knajpce, jak zwykle sugerując się ilością ludzi, którzy w niej siedzą - tym razem nie trafiliśmy jednak najlepiej, bo zamówiwszy "deep fried chicken with noodles" dostajemy zupę (!) z żylastym kurczakiem, sałatą i rozpuszczanym we wrzątku makaronem rodem z "chińskiej zupki". Do tego zamawiamy mrożoną herbatę, której w szklance jest może 1/3 objętości, bo resztę miejsca zabiera tona lodu i cytryny.
Zdegustowany Tomek postanawia wykorzystać przynajmniej zakupiony za cenę herbaty lód, przerzucając go do butelki z własnym piciem :P i niezbyt najedzeni opuszczamy lokal.


Na koniec czas na przejażdżkę dwupiętrowym tramwajem (!) na Causeway Bay, gdzie wśród licznych knajpek znajdujemy takie coś:


Jak powiedział nam miły pan ze zdjęcia powyżej, to żyjątko jest krabem. Wyglądało jednak zbyt groźnie i obrzydliwie jak na kraba, choć nie wątpimy, że nim jest.

Inna knajpka zapraszała taką witryną:


Dzień skończyliśmy jednak deserem w postaci naszych ulubionych gofrowych kulek. Zauważyliśmy jednak, że kulki kulkom nierówne, bo w ciągu dnia kupiliśmy podobne w innym miejscu niż zwykle, i smakowały zupełnie inaczej niż te "nasze"...

1 komentarz:

  1. To skrzypłocz!
    mega ciekawy gatunek! jeden z najstarszych na ziemi!
    pozdro
    Frugo

    OdpowiedzUsuń