|
Typowa przygraniczna rodzinka |
Ze stacji do granicy było kilka ładnych kilometrów, co w tym upale byłoby nie do przeżycia. Wszystkich turystów zaatakowało stado tuk-tuków, a nasza ślamazarność wyszła nam na dobre. Za 12 złotych załatwiliśmy zjawiskowy przejazd na pace pickupa do biura wizowego.
|
Miła przejażdżka pickupem, w tle "biuro wizowe" |
Tutaj zaczęły się schody pod tytułem łapówkarstwo i rżnięcie turystów na potęgę. Na szczęście czytaliśmy o próbach wyłudzeń na fałszywe wizy, więc od początku coś nam śmierdziało. Samo "biuro" wyglądało jak stuprocentowa lewizna z wielkimi napisami BUY VISA HERE i nachalnymi głupkami, którzy mizernym angielskim nachalnie próbowali nas zagonić do wypełniania rzekomych wiz. Szybko opuściliśmy lokal i zorientowaliśmy się, jak wielki przemysł wyrósł tu na oszukiwaniu naiwnych turystów. Wszystkie tuktki wiozą przjezdnych do fałszywych wiz, ba, nawet zorganizowane wycieczki autokarowe zatrzymują i gonią niczego nieświadomych cudzoziemców do wypełniania niepotrzebnych papierów. Pieszo mijamy pozostałe biura wyłudzania kasy i bezproblemowo przeprawiamy się przez tajską granicę korzystając jedynie z paszportu. Przejście do Kambodży to kolejny festiwal łupienia z kasy, tym razem przy jakiejś deklaracji wjazdu. Kosztuje to 20 dolarów amerykańskich (niestety trzeba zapłacić) + "koszt wykonania zdjęcia". W praktyce same wnioski lądują w koszu na śmieci, a zdjęcia są skanowane z paszportu. Nieliczni szczęśliwcy posiadający swoje zdjęcie i tak są naciągani na zapłacenie stu bathów (nie wiadomo za co), ale po negocjacjach niektórym udaje się pominąć ten haracz. Najbardziej zdumiwea w tym wszystkim fakt, że wszystko dzieje się w urzędzie państwowym, a przjmowaniem łapówkek zajmują się policjanci. Nawet w darmowej toalecie o podłym standardzie czyhają sprzątaczki utrzymujące, że trzeba zapłacić za usługę. Mi udaje się wejść, kiedy nie patrzą, dziewczyny płacą po 50 groszy.
Z gotowymi wizami i uboższi o kilkadziesiąt PLN przechodzimy przez strefę między granicami, gdzie ostatnią przeszkodą jest niepotrzebny stempel. Do trzech okienek stoi kilkadziesiąt osób, a kolejka wlecze się niemiłosiernie w upale i kurzu. Oczywiście nie ma problemu, żeby dostać stempel bez kolejki - w naszym przypadku 800 bathów za 5 osób. Twardo rezygnujemy z płacenia haraczu i wyczekujemy w tłumie. Urzędasy grają na czas i przetrzymują kolejkę w nadziei, że więcej osób wymięknie i przejdzie metr dalej za opłatą. Faktycznie, co chwilę kolejne wycieczki kupują "Stempel VIP" i pod naszym nosem przechadzają się do "kontroli stempli". Nas nie złamali i po ponad godzinnym oczekiwaniu jesteśmy wreszcie w Kambodży.
|
Po prawej kolejka do granicy po stempel. Po lewej przejście VIP. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz